Chcę Wam powiedzieć (a raczej napisać), że ostatnio doznałam zwątpienia. Nic nie ma sensu, koniec świata jest bliski (a ja nie zobaczyłam jeszcze w swoim życiu przepięknych ogrodów w Kioto), beznadzieja, problemy, strach o przyszłość, brak perspektyw, brak słońca, że o fatalnej pogodzie nie wspomnę. Tak więc ogólna depresja i nieszczęśliwość. I trwałoby to do dzisiaj gdyby nie...cud.
Chcecie zobaczyć cud? Moi drodzy, oto i cud:
Spieszę z wyjaśnieniami. To co widzicie na zdjęciu to spleśniała ozdobna dynia, która...wykiełkowała. Rozumiecie? Nowa roślinka wyrosła z martwego zagrzybionego owocu. Niczym obcy, ósmy pasażer Nostromo. I to jeszcze w środku zimy. Nigdy w życiu nie widziałam czegoś podobnego toteż z miejsca uznałam to za cud. W przypływie zdumienia potęgą natury wysnułam teorię, a raczej twierdzenie, iż z każdego bagna można się wydostać (jeżeli roślinka wydostała się z takiego...czegoś, to czym ja się do cholery przejmuję?), że wyjście z każdego problemu jest jedynie kwestią wytrwałości i że zawsze jest za wcześnie by zrezygnować;) Chyba jestem skłonna zaakceptować ten "znak" i nadchodzący rzekomy koniec świata, zrozumieć jako nadchodzące i nieuniknione zmiany na lepsze:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz